Decyzja o starcie w Runmageddonie zapadła już dawno, jednak losy tej wyprawy ważyły sie do ostatnich chwil, ponieważ nie wiedziałem, czy moja noga, a dokładniej kostka, podoła wyzwaniu. Miałem już za sobą wizyty lekarskie, z których wynikało, że mogę się poddać zabiegowi dopiero w marcu 2020 r., więc czas na wygłupy jeszcze był, jednak czy ból puści, tego nie byłem pewien.
Moment, w którym zacząłem latać po lekarzach, był też przełomem w podjęciu decyzji o zadbaniu o swoje zdrowie i wygląd. Zacząłem jeść tak jak się należy, dorzuciłem jeszcze więcej aktywności fizycznej i na pierwsze efekty nie było trzeba długo czekać. Waga wskazywała coraz mniejszy ciężar ciała, samopoczucie było dużo lepsze, zwiększyła się sprawność i co najważniejsze – ból w kostce znacznie się zmniejszył, co pozwala mi biegać dłużej, bez odczuwania dyskomfortu. Przy takich zmianach, decyzja mogła być tylko jedna – opłacam Hardcora i robię TO.

59328243_2261492653933023_1352431488649396224_o

Na tę wyprawę ruszyłem wraz ze znajomymi z Olsztyna. W sumie startowaliśmy w troje, Eliza, Marcin i Ja. Supportem na trasie były drugie połówki moich kompanów – Maja i Łukasz. Dzień przed biegiem, zjawiliśmy się w Ełku, po odbiór pakietów, który ja odebrałem juz pierwszego dnia festiwalu, przy okazji podglądając trochę przeszkody, z którymi nigdy wcześniej nie miałem do czynienia. Po odebraniu pakietów, zawinęliśmy się szybko pod Ełk, gdzie mieliśmy dograny nocleg. Oczywiście po drodze była wizyta w sklepie, gdzie zaopatrzyliśmy się w jedzenie, które miało dać nam energii w dniu startu. Ciągle zastanawialiśmy sie co zabrać ze sobą, czy może jednak brać plecaki z wodą, ile warstw ciuchów nałożyć, bo miało być zimno, mokro i deszczowo. Ostatecznie stanęło na tym, że pobiegliśmy bez plecaków i picia, a do jedzenia zabraliśmy jakieś batony z „Biedry”, żel energetyczny i dekstro. Co do ciuchów, to wskoczyliśmy w dwie warstwy techniczne.

58845561_2269215206678186_9162346830820802560_n

Dzień startu przywitał nas deszczem i wiatrem, co było mało pocieszające, gdyż przed nami było 21 km biegu z 70-cioma przeszkodami, a do tego mnóstwo wody. Gdy zjawiliśmy sie w Ełku, dalej było paskudnie, jednak chwilę przed startem naszej fali, tak jakby na zachętę, wyszło słońce i przestał padać deszcz. Pojawiły sie uśmiechy na twarzy i juz wiedzieliśmy, że to będzie fajna przygoda.

Tradycyjnie start każdej fali, poprzedza krótka, lecz intensywna rozgrzewka której niektóre elementy były lekko niezrozumiałe, biorąc pod uwagę wysiłek jaki czeka uczestników na trasie, ale chyba w tym wszystkim chodzi bardziej o dobrą zabawę i pozytywne nastawienie, więc nie ma się co czepiać i trzeba płynąc z innymi na tej fali.

IMG_8939

Przed startem ustaliliśmy, że całą trasę pokonujemy razem, pomagając sobie wzajemnie i innym jak będzie trzeba. Cel był taki, żeby to skończyć razem, z uśmiechami przyklejonymi do twarzy.
Wystartowaliśmy spokojnie z samego końca i delikatnie przesuwaliśmy się do przodu, nic na siłę, bez większego szarżowania. Już na samym początku była woda  i mokre buty. Pierwsze przeszkody były nieskomplikowane i łatwe do pokonania, trochę siły, trochę sprytu i do przodu. Biegło się fajnie i na luzie. Pierwszą przeszkodą, która zmusiła mnie do robienia karnych burpees była deska z wąskimi otworami na ręce, która sama w sobie nie była aż tak trudna, jednak przerwa między dwiema deskami i otworami w nich, była na tyle szeroka, że nie mogłem sie tam dobrze zapiąć i spadałem. Już sobie pomyślałem, że jak tu mam problem, to co będzie dalej. Dalej jednak było tylko lepiej.

Pogoda zmieniała się gwałtownie, raz słońce, raz lekki deszcz, do tego wiatr i tak na zmianę. Jednak biegnąc w ekipie, nie miało to większego znaczenia. Bawiliśmy sie tak dobrze, że kilometry i przeszkody zostawały za nami w mgnieniu oka. Ogólnie wyglądało to tak, że dość energicznie pokonywaliśmy etapy biegowe, a dłużej siedzieliśmy na przeszkodach, gdzie pomagaliśmy sobie na wzajem i służyliśmy pomocą innym zawodnikom.

Były momenty zaskakujące, takie jak runda wokół jeziorka z workiem wypełnionym mokrym piachem, który swoje ważył i trzeba było go przetransportować przez mokradła włącznie z czołganiem się pod siatką. Ciężkie ale ciekawe.

Niesamowitym wsparciem, które dawało też energetycznego kopa, był nasz support, czyli Maja i Łukasz, którzy co chwila pojawiali się gdzieś na trasie, dosłownie tak szybko, jakby znali topografie Ełku na pamięć. Dzięki nim mamy też masę fajnych zdjęć. Widok bliskich osób na trasie chyba wszystkim dodaje werwy.   IMG_9373

Po trasie przeszkody były porozstawiane dość rzadko i sporo było biegu, ale jakoś na 21 km trzeba było to porozstawiać i co najlepsze zostawić na koniec, który znajdował się w mieście. Do momentu wbiegnięcia do miasta wszystko szło stabilnie i nie sprawiało większych problemów, w czym pomagała pogoda. Jednak w mieście wszystko się zmieniło, gdyż zaczął padać solidny i zimny deszcz, który sprawił, że przeszkody zrobiły się dwa razy trudniejsze, wszystko się ślizgało, ręce i nogi uciekały z przeszkód i do tego ten wiatr.  Warunki pod koniec biegu sprawiły, że broda zaczynała latać na boki z wychłodzenia, a czucie w rękach robiło się co raz mniejsze, a przecież przed nami najbardziej hardcorowe i widowiskowe przeszkody zlokalizowane w miasteczku.

Dobiegając do miasteczka, miski cieszyły sie nam strasznie, choć musiało to wyglądać śmiesznie – dygoczący z zimna uśmiech. Gdy wbiegliśmy już do samego miasteczka z dygoczącym uśmiechem, żartowaliśmy że trochę szkoda, że to już się kończy. Do pokonania pozostało tylko parę najciekawszych i najtrudniejszych technicznie przeszkód, ustawionych jedna za drugą. Ludzie mieli widowisko, zawodnicy zaś mega wyrypę, bo po tylu kilometrach i przeszkodach, plus takiej pizdowatej pogodzie, ręce nie miały już takiego chwytu, czucia i siły.

Trochę czasu spędziliśmy na pokonaniu ostatnich prezentów od organizatora, bo pomagaliśmy nie tylko sobie, ale też innym.  Kiedy technikę i siłę mieliśmy już za sobą, mogliśmy w spokoju udać sie na ostatnią przeszkodę jaka była „Lodowa” czyli po prostu dół z wodą i lodem oraz deską, pod którą trzeba było przejść, co wymagało zanurzenia prawie całego ciała.

IMG_9557

Po wyjściu z tej lodóweczki, złapaliśmy się za ręce i wspólnie krzycząc z radości przekroczyliśmy linie mety, zaliczając po raz pierwszy w życiu Runmageddon Hardcore.

IMG_9584

Tak to w dużym skrócie wyglądało na trasie, a teraz czas na pewne spostrzeżenia z tej imprezy.

Najbardziej rażącą rzeczą jaką zapamiętałem i która sprawia, że boli mnie głowa, jest syf jaki uczestnicy zostawiają na trasie. Ilość pustych opakowań po żelach, puste fiolki, woreczki itp. co chwila pokazywały się pod moimi stopami i co najgorsze, to było tego najwięcej w miejscach bardzo dzikich, takich jak mokradła i gęsty las przez który się przedzieraliśmy.

Druga sprawa do kulminacja trudnych technicznie przeszkód na koniec biegu, gdzie przy dystansie hardcore, ręce odmawiały posłuszeństwa. Wszystko jasne, że mogło to być widowiskowe, ale czy nie lepiej by wyglądało, jakby uczestnicy przed metę mogli pokonać w miarę godnie przeszkody, dając w ogóle radę je pokonać? Ten multirig na koniec to zabójstwo :)

IMG_9483

Trzecia jak dla mnie dziwna sytuacja, to brak jakiegoś posiłku na mecie. Było dużo picia (izo, woda, piwo) ale po takiej wyrypie, przydałoby się coś opier… na ciepło. Nie wiem czy tak jest wszędzie na tego typu imprezach, ale na biegach w większości przypadków jedzenie jest.

Ostatnią, rzeczą jaka mnie dziwi to formuła ELITE, gdzie można wystartować sobie ot tak. Uważam, że na ELITE, powinno się zasłużyć, np. czasem na mecie lub miejscem w stawce i na tej podstawie jest grupa osób, która jest ELITE i robi mega robotę w mega czasie.

Co do mojej osoby to nie poradziłem sobie z dwiema przeszkodami i dwa razy musiałem robić karne burpees. Poległem na desce z otworami i multirig. Resztę udało mi się pokonać i już wiem gdzie trzeba bardziej popracować, żeby przy następnych startach zrobić 100 %

IMG_9281

IMG_9531

Ogólnie całość oceniam bardzo dobrze i przybijam wirtualna pionę dla organizatora za ogarnięcie tego wszystkiego, a wiem, że jest to kawał konkretnej roboty  – Jarek Bieniecki, robisz to mistrzowsko.

Dziękuję dla Elizy i Marcina za ten wspaniały czas na trasie i przeszkodach, bez Was, to nie byłoby to samo. No i oczywiście podziękowania dla Mai i Łukasza za support na trasie, byliście najlepsi.

Do mojego biegowego świata ultra, dołącza też świat OCR, ale raczej w wydaniu hardcore, gdyż musi być długo i musi boleć – lubię TO.