Mija tydzień od startu w Biegu Śnieżnej Pantery, i dalej jest mi ciężko zebrać myśli, żeby opisać imprezę, na którą miałem chrapkę już rok temu, lecz przez swój pośpiech, pogrzebałem szanse na znalezienie się na liście startowej. W tym roku wszystko przebiegło tak jak powinno, zaczekałem na dzień zgłoszeń i napisałem w kilku zdaniach dlaczego chcę wystartować w tym biegu i przyczynić się dla „Wilka”, bo właśnie wilkowi poświęcona była tegoroczna edycja. Oczekiwanie na wiadomość, potwierdzającą zakwalifikowanie się do biegu, było niczym wyczekiwanie na prezenty pod choinką…emocje do samego końca i mocno trzymane kciuki, żeby w prezencie było to o co się poprosiło Mikołaja w liście. Odczytawszy wiadomość potwierdzającą udział w biegu, pozostało dokonać darowizny w dobrowolnej wysokości na konto Stowarzyszenia dla Natury „Wilk” i szykować się na wspaniałą przygodę.

Wypad w góry zapowiadał się naprawdę fajnie, z kilku powodów. Pierwszym było to, że wyruszam wraz ze swoimi dziewczynami, choć trochę martwiłem się jak zniesie podróż najmłodsza córka (6,5 m-ca). Drugim zaś, towarzystwo w biegu, Wilczej Rodzinki z Drużyny Wilka (Asia, Jurek i Paweł). Pokonawszy całą Polskę, dotarliśmy w piątek do Zawoi i rozbiliśmy się w wynajętym wcześniej domku. Kiedy dziewczyny się rozpakowywały, przeleciałem szybko miasteczko, w ramach rekonesansu, żeby nie trzeba było latać po nim po omacku. Wszystko co ważne, zostało namierzone, więc pozostało tylko zgarnąć z przystanku resztę rodzinki i udać się na napełnienie brzuchów górskim jadłem, oraz odebranie pakietów.

17342310_1364493913597021_188816834_o

Po pakiety zjawiliśmy się zaraz po otwarciu biura zawodów gdzie na dzień dobry zostaliśmy powitani przez JoKo (Joanna Kowalczyk) szerokim uśmiechem i jako wilcza rodzina nie mogliśmy nie zrobić sobie wspólnej foty. Pakiet startowy był miłą i bardzo praktyczną niespodzianką, a znajdował się w nim numer startowy, opaska i mały SoftFlask firmy Dynafit…bez koszulki która ginie w szufladzie, bez tysiąca ulotek i innych mało potrzebnych pierdół. Po odebraniu pakietów udaliśmy się do domku, żeby przyszykować się bieg, który startował o 9:00 rano dnia następnego.

17357678_1364493903597022_719823230_o

Dzięki temu, że start był na 9:00, nie trzeba było używać budzika, każdy wstał sam z siebie. Po odbębnieniu porannych rytuałów kulinarno-gastrycznych, wartkim krokiem udaliśmy się na miejsce startu biegu, czyli do Centrum Górskiego Korona Ziemi, niosąc ze sobą pracę konkursową na temat wilka, wykonaną przez moją starszą córkę Alę. Pogoda był idealna, delikatny chłód, i przebijające się słońce, wiatru praktycznie brak. Na miejscu, wszyscy uczestnicy zebrali się w sali konferencyjnej na odprawie, gdzie otrzymaliśmy cenne wskazówki od organizatora i ratownika GOPR, po czym udaliśmy się przed budynek, żeby za chwilę wystartować w 23 kilometrową trasę.

17357336_1364493783597034_336809409_o

Start poprzedzony był grupowym selfie w wykonaniu JoKo oraz wspólnym odliczaniem od dziesięciu. W chwili kiedy wszyscy krzyknęli START, chmury się rozstąpiły i wyszło wspaniałe słońce, zapraszające nas w góry, bliżej siebie.

Pantera Selfie

Strategią na ten bieg, był brak strategii, zamiast tego była umowa, że na metę wbiegamy w czworo, czyli całą Wilczą rodzinką, reprezentującą Drużynę Wilka z Olsztyna. Od początku biegu, trasa wiodła pod górę, najpierw szeroką szutrówką, która odbijała w prawo w ścieżkę leśną i krótki zbieg, żeby następnie przerodzić się w długie asfaltowe podejście. O ile na szutrówce dało radę swobodnie biec, to na asfalcie, nie miało to najmniejszego sensu, gdyż nie walczyliśmy tam o nic, a nagrodą miła być dobra zabawa i super przygoda. Na niższych partiach było czysto i bez śniegu, lecz im wyżej tym bielej i stromiej. W miejscach gdzie było dużo śniegu, trzeba było wybierać miejsca bardziej ubite, gdyż po bokach noga zapadała się po pół łydki. Momentami, nawet buty z agresywnym bieżnikiem miały problemy na wyślizganym szlaku i trzeba było ostrożnie stawiać każdy krok.

17380090_1364493763597036_723796787_o

Droga w górę przebiegała bardzo radośnie, gdyż co chwilę zatrzymywaliśmy się na zdjęcie, a w momentach kiedy darliśmy do góry wymyślaliśmy różne dziwne gry słowne, żeby urozmaicić jeszcze bardziej bieg w tak pięknym miejscu. Często mijaliśmy się z tymi samymi osobami , aż w końcu się dogadaliśmy, że idziemy do przodu, żeby sprawdzić trasę, a później czekamy, żeby przekazać, że jest bezpiecznie. Gdy dotarliśmy do szczytu naszego biegu, czyli do schroniska PTTK w Markowych Szczawinach, zastosowaliśmy się do zaleceń organizatorów i rozgościliśmy się na salonach, racząc się ciepłą herbatą, ciastem i złotym napojem chmielowym.

Zdjęcie 11.03.2017, 10 36 08

Po odpoczynku miało przyjść najlepsze, czyli długi zbieg, lecz zanim do niego doszło, przed nami był bardzo niebezpieczny odcinek, na którym było osuwisko, na szczęście byli tam ratownicy GOPR, więc nie było szans się rozpędzić i przeoczyć zagrożenia. W pierwszym etapie zbiegu trochę się rozdzieliliśmy, gdyż musiałem cyknąć parę zdjęć, przez co „rodzinka” zniknęła mi z oczu. Rozłąka nie trwała długo…na zbiegach czuję się znakomicie, więc chwila, moment i byliśmy razem. Sytuacja na trasie w dół była analogiczna do tej pod górę…najpierw śnieg, później błoto. Zbieg robiłem wraz z Pawłem, Asia i Jurek, asekuracyjnie zostali delikatnie z tyłu. Z każdym krokiem czułem się coraz lepiej, noga kręciła jak szalona, tempo rosło, oddech szalał a serce wystukiwało jakiś szalony utwór…jedynie kostka, w której jak się okazało nie mam więzadła, dawało o sobie znać, lecz nie zamierzałem jej słuchać, no bo co mi taka mała kostka będzie gadać. Gonitwa zakończyła się przy wejściu do Babiogórskiego Parku Narodowego, tam też zaczekaliśmy z Pawłem na resztę „rodzinki”, wykorzystując czas na zrobienie kolejnych zdjęć.

17357546_1364493630263716_1832775121_o

Dalsza cześć trasy była początkowo płaska, po czym przechodziła w podejścia, na których już nie miałem ochoty wyciągać kijków, bo myślałem że zaraz będzie w dół, więc się nie opłacało…tak naprawdę było coraz stromiej, aż doszliśmy do ścieżki, pnącej się w górę i w górę…bardzo ładnej ścieżki, równej, utwardzonej, delikatnie śliskiej, ale męczącej, szczególnie bez kijków, które były przytroczone do plecaka…ot logika. Na szczycie tego podejścia, trasa wpadała w ślad, którym już biegliśmy…więc przed nami tylko trochę błotnistego zbiegu i długie asfaltowe serpentyny w dół, które zakończone będą przeprawą przez ruchliwą szosę i wejściem na kolejne górki, za którymi czeka na nas „aleja gwiazd” czyli długa szutrówka, którą pamiętacie z początku biegu.

17357316_1364493606930385_925333072_o

Na szuterku było już czuć, że zaraz będziemy na miejscu i to co się nie tak dawno temu zaczęło już zaraz się zakończy. Ostatnie kilometry wilcza „rodzinka” dreptała ramię w ramię, choć pierwsze metry szutru trochę oddzielnie z uwagi na zbieg…co ja mam z tymi zbiegami? ehh

Plan wbiegnięcia na metę zakładał, że przekraczamy ją podskokami do Skipu B, lecz mety nie było…znaczy była, ale w budynku, więc plan spalił na panewkach. Odstrojeni w wilcze „futra” odebraliśmy trofea i obowiązkowo uwieczniliśmy to na zdjęciu z JoKo, dzięki której mogliśmy przeżyć to co przeżyliśmy. Asia, Jurek, Paweł…dzięki za kolejne wspólne wspomnienia

17373329_1364493586930387_1148814748_o

Pozostało już tylko raczyć się medalem, pochłonąć posiłek i napić się zimnego piwerka. Po podsumowaniu biegu, mieliśmy jeszcze przyjemność posłuchać wykładu „O czym wyją wilki?”, dzięki temu Ania (żona) mogła wyskoczyć trochę pobiegać, przekazując mi pod opiekę małą Jagódkę.

Zdjęcie 11.03.2017, 12 58 13

Dalsze przygody bohaterów tej powieści nie podejmują tematyki biegowej, choć pewne rytuały zawierają…dlatego takim miłym akcentem zakończę to dzieło literackie i z całego serca pragnę podziękować dla JoKo i wszystkich zaangażowanych osób i instytucji za tak wspaniały bieg w niepowtarzalnej atmosferze. Należy także zaznaczyć, że dzięki darowiznom, udało się zebrać kwotę 14500 zł na rzecz Wilka. Auuuuuu Au Au Auuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu.

P.S. Dziękuję Ania, za wspaniałą rodzinną wyprawę…z rodziną łatwiej :)