Jakie informacje posiada ów świadek, że ma status koronnego? Wyposażony jest w wiedzę i doświadczenie nabyte podczas pięciu najważniejszych maratonów w Polsce. Zaczęło się niewinnie od Poznania, później była Warszawa no i w końcu „święta” trójca – Dębno, Kraków, Wrocław – która zalicza się do zbiórki: „Przebiegnę WSZYSTKO – na rzecz Autyzmu”, którą organizuję na www.siepomaga.pl/makeruneasier w ramach akcji biegiemnapomoc.pl zbierającej pieniążki na fundację SYNAPSIS, zajmującej się autyzmem.
Wrocław Maraton był ostatnim „męczącym” krokiem na drodze ku Koronie Maratonów Polskich, teraz zostaje tylko złożyć wniosek i czekać na to co kiedyś było tak odległe jak kosmos, a dziś stało się rzeczywistością.
Start we Wrocławiu od dawna był planowany jako spokojne rozbieganie, nic wolniej, nic szybciej tylko 4:00:00 godz. Zakładane tempo 5:41 min/km, bajka i relaks w czystej postaci. Jeszcze o tym nie wiedziałem, że relaks okaże się wyzwaniem. Pogoda była pierwszym i chyba głównym czynnikiem, który skutecznie pokrzyżował mi plany. Przez gorąc i duchotę nad wyraz ciężko odczuwałem zakładane spokojne tempo. Po drodze korzystałem z każdej okazji aby uchwycić na zdjęciu ciekawe sytuacje i mega pozytywnych ludzi. Zatrzymywałem się na wszystkich punktach, aby w spokoju zjeść i wypić to co miałem do zjedzenia i wypicia, nigdzie mi się nie spieszyło, na spokojnie mogłem delektowac się węglami od Squeezy. W pewnym momencie – tak jakoś przed 30 km – czułem się tak jakbym sunął na życiówkę , ale nic z tych rzeczy, tempo dalej na cztery godziny, a mój kolega „Garmin” pokazuje tętno 166 bpm – i na takie właśnie się czułem…no nic trzeba zwolnić i zapomnieć o zakładanej czwórce. Nic, a nic mnie to nie zmartwiło – bieg ma sprawiać Ci przyjemność , w du… mam wynik, nie po to tu przyjechałem. Dzięki spowolnieniu, mogłem trzaskać foty, rozmawiać z ludźmi, wspierać tych, którzy mieli mega kryzysy czy walczyli z kontuzjami. Do samej mety wspierałem kolegę Michała, z Teamu „PADŁ NA RYJ”, całe szczęście nie padł i dał radę mimo bolącego biodra.
Wolność, czuję wolność i radość, jestem Ja i tysiące biegaczy, ktoś walczy z czasem, inni już wiedzą, że życiówki nie będzie, ktoś się załamuje i schodzi z trasy, na chodniku ludzie rozciągają pokurczone mięśnie, ale zabawa trwa dalej – WOLNOŚĆ ludzie, bawcie się tym bo nic innego wam nie pozostaje.
Sam bieg można określić jako REWELACJA, trasa bardzo fajna z mega widokami, ludzie jakby z innej planety – skąd u nich taka życzliwość? – zarówno wolontariusze jak i kibice, którzy byli chyba wszędzie. Punkty odżywiania co 2,5 km, cud, miód i orzeszki. Piękny medal, chyba najfajniejszy jaki mam w kolekcjonerskiej szufladzie. Jedynie pogoda do du…, ale to już siła wyższa, więc tym bardziej mega szacunek dla wszystkich finiszerów, dla tych, którym się nie powiodło i także dla tych, którym zdrowy rozsądek podpowiedział, że trzeba zejść z trasy, zdrowie i życie jest najważniejsze…nasze organizmy są mądre i wysyłają w porę sms-y z ostrzeżeniami.
Z koroną – na razie wirtualną – na głowie, już ładuję baterie na ostatni bieg zbiórki – 36 Maraton Warszawski.
Świadek koronny, tyle wie, ile sam przeżyje.