Gdy ten rok się zaczynał, wiadomo było, że gdzieś daleko od nas narodziło się zło, zło którego na początku nie byliśmy świadomi. Słysząc o nowym i niebezpiecznym wirusie z Chin, trochę sobie żartowaliśmy, bo nie mieliśmy pojęcia, że tak szybko się rozprzestrzeni i narobi tyle złego. Rok ledwo się zaczął a już mieliśmy ogłoszoną pandemię nowego koronawirusa SARS COV-2 vel COVID-19.
Jeszcze w normalnych warunkach zrealizowałem swój plan na początek roku i wystartowałem w biegu po schodach, czyli Marriott Everest Run, gdzie zgodnie z założeniami trzeba wejść 65 razy na 42 piętro Hotelu Marriott, żeby osiągnąć przewyższenie równe najwyższemu szczytowi świata, czyli Mount Everest 8848 m.n.p.m. Pierwszy start w tym roku i od razu działanie charytatywne wraz z swoim teamem Gladiators by RMF4RT. Każde pokonanie przez mnie piętro to złotówka od Body Chief dla cancer FIGHTERS. Dzięki tej szalonej akcji uzbierałem dla fundacji 2730 złotych. Kasa została przeznaczona na leczenie dzieci zmagających się z nowotworem.
Kiedy koronawirus szalał na świecie i wielkimi krokami zbliżał się do naszych granic, ja czekałem na marzec, bo właśnie w tym miesiącu miałem przejść zabieg rekonstrukcji więzadeł w stawie skokowym oraz czyszczenie kości z osteofitów, które od dłuższego czasu przeszkadzały mi w bieganiu. Na całe szczęście zabieg nie został odwołany, chociaż odbył się już w warunkach kwarantanny narodowej, przez którą nasz kraj stanął w miejscu, zamykając ludzi w domach i doprowadzając do furii, depresji i zwątpienia.
Po zabiegu, moja noga otrzymała piękny bucik, z którym musiałem się zaprzyjaźnić na 6 tygodni. W tym czasie bardzo aktywnie się rehabilitowałem i ćwiczyłem, żeby jak najszybciej stanąć na nogi i wrócić do pełnej aktywności. Jeszcze przed zabiegiem robiłem wszystko żeby proces rehabilitacji przebiegał jak najefektywniej… w wielkim skrócie, do zabiegu przystąpiłem w życiowej formie.
Lekarze uświadomili mnie, że do truchtania może wrócę na min. 3 miesiące, a do normalnej sprawności za ok. pół roku… nie przekonali mnie tymi liczbami.
Na koniec kwietnia stawiałem pierwsze w życiu kroki na SUP-ie. Początek maja pierwsze dłuższe marszo-truchty. Drugi weekend maja to początek i zmartwychwstanie, bo właśnie wtedy postanowiłem zrealizować swój pierwszy cel, jakim miało być zdobycie Korony Gór Polski i powolne wracanie teren.
Maj to też okres rozczarowań, gdyż odwołane zostały wszystkie imprezy sportowe, w tym organizowany przeze mnie Ultramaraton Warmiński WARNELAND. Wszystko było dopięte na ostatni guzik, gdy w ostatniej chwili wszystkiego zakazali… trzeba było sobie jakoś to zrekompensować i tak w terminie biegu, wybrałem się z kolegą Piotrkiem Wójcikiem w góry, żeby zacząć fajną przygodę. W dwa dni, na luzie zdobyliśmy Lackową, Tarnicę i Łysicę, jednocześnie zamykając najbardziej oddalony i rzadko obsadzony szczytami sektor z Korony Gór Polski.
Zaledwie tydzień później znów byłem w górach, tym razem całą rodziną, czyli z żona Anią i córkami, Alicją i Jagodą. W dniu przyjazdu w Pieniny, szybko ruszyłem w samotną wyprawę gdzie zdobyłem Wysoką i Radziejową. Dzień później, również sam, zdobyłem Babią Górę, Czupel i Skrzyczne. Następny dzień to rodzinne wejście na Mogielicę i Lubomir. Trzeci dzień to poranna wyprawa solo na Turbacz i później rodzinne chodzenie po górach, gdzie znów odwiedziliśmy Wysoką i Trzy Korony. Ostatniego dnia szybko poleciałem jeszcze na Sokolicę, żeby zobaczyć słynną sosnę, która została uszkodzona przez podmuch z wirnika helikoptera podczas akcji ratunkowej… dziś wiadomo, że pozostała część sosny, też została złamana i już nie zobaczymy jej takiej jak kiedyś, symbol Pienin przeszedł do historii. Tym rodzinnym wyjazdem zamknąłem drugi sektor Korony Gór Polski.
Kolejny tydzień i kolejny wyjazd, tym razem sam z żoną Anią, która chciała poczuć klimat zdobywania kolejnych szczytów. Plan był prosty, mamy dwa dni i do zdobycia osiem gór. Pierwszego dnia, prosto z drogi ruszyliśmy na Ślężę, a zaraz po niej zameldowaliśmy się na Wielkiej Sowie, Waligórze, Chełmcu, Skalniku i Skopcu. Nasze zmagania, tego dnia zakończyliśmy w południe i udaliśmy się na wypoczynek przed kolejnym dniem. Drugiego dnia na pierwszy strzał wybraliśmy Śnieżkę a zaraz po niej Wysoką Kopę, z której wraz ze znajomymi udaliśmy się na Wysoki Kamień, gdzie zakończyliśmy przygodę z trzecim sektorem Korony Gór Polski.
Po tygodniu odpoczynku, postanowiłem iść za ciosem i wybrałem się w solową wyprawę, gdzie zamierzałem w jeden dzień zdobyć osiem szczytów z Korony Gór Polski. Jako pierwszą zdobyłem Kłodzką Górę, następnie Szczeliniec Wielki, Orlicę, Jagodną, Śnieżnik, Rudawiec, Kowadło i na sam koniec, przy pięknym zachodzie słońca Biskupią Kopę. Plan został zrealizowany w 100 % i tym samym zamknąłem czwarty sektor Korony Gór Polski… do zdobycia pozostały tylko i aż Rysy.
Zanim wyruszyłem na Rysy, w głowie narodził się plan przebiegnięcia Czerwonego Szlaku Kopernikowskiego, który chciałem dodać jako kolejny dystans do WARNELAND i tak się też stało, że kolega Grzesiek Baran, powołał do życia projekt Główny Szlak Warmiński, czyli część szlaku kopernikowskiego w granicach województwa warmińsko-mazurskiego o długości 237 km .
Długo nie trzeba było czekać i tak 26.06.2020 wraz z Łukaszem Kulickim, supportowani przez Andrzeja Zyskowskiego, ruszyliśmy z miejscowości Kępki w stronę Olsztyna, żeby po 53 godzinach i 30 minutach zameldować się pod Wysoką Bramą, mając za sobą 270 km w nogach, bo tyle właśnie kosztowały nas pomyłki na słabo oznaczonej trasie.
Nieco ponad tydzień po pokonaniu Głównego Szlaku Warmińskiego, zameldowaliśmy się całą rodziną i ekipa znajomych w Tatrach, gdzie miałem pierwszy raz w życiu wejść na Rysy i tym samym zakończyć zdobywanie Korony Gór Polski. Po przyjeździe na miejsce, trzeba było zrobić mały rozruch i tak całą ferajną ruszyliśmy na Gęsią Szyję. Dwa dni później, z koleżanką Olą Naruszewicz, będącą moim przewodnikiem, ruszyliśmy na Rysy, żeby po 5 h spokojnej wędrówki stanąć na dachu Polski, tym samy zamykając piąty i ostatni sektor z Korony Gór Polski. Po zdobyciu szczytu polskich szczytów, udaliśmy sie ekspresowym tempem na stronę słowacką z której mieliśmy transport do Polski. Kolejne dni upłynęły w miarę spokojnie, a w tym czasie odwiedziliśmy Nosal, Kopieniec Wielki i pętlę z Kuźnic przez Halę Kondratową, Kondracką Przełęcz i Kopę Kondracką do Kasprowego Wierchu i z powrotem do Kuźnic.
Po Tatrzańskim wypoczynku, nastał czas względnego spokoju i spokojnych treningów. Dopiero sierpień rozkręcał sportową machinę. Na samym jego początku, miałem start w biegu przeszkodowym Wolf Race w Trzciance, a pod koniec wpadł Runmageddon HardCore w Ełku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że po sobotnim Runmageddonie, już niedzielę o północy zaczynałem prawdziwe wyzwanie jakim było samotne zrobienie Korony Gór Polski jednym ciągiem, maksymalnie w cztery doby.
Tak więc w niedzielę wyruszyłem samotnie do miejscowości Święta Katarzyna, gdzie punkt północ startowałem by zdobyć pierwszy szczyt, czyli Łysicę. Tego dnia zdobyłem jeszcze, Tarnicę, Lackową, Radziejową, Wysoką, Mogielicę i Lubomir. Drugi dzień zacząłem do zdobycia Rysów, a następnie Turbacza, Babiej Góry, Skrzycznego i Czupela. Dzień trzeci to kolejne szczyty, czyli Biskupia Kopa, Kłodzka Góra, Rudawiec, Kowadło, Śnieżnik, Jagodna, Orlica i Szczeliniec Wielki. Ostatni i najcięższy dzień to zdobyte, Ślęża, Wielka Sowa, Waligóra, Chełmiec, Skalnik, Skopiec, Wysoka Kopa i jako zwieńczenie akcji Śnieżka. Koronę Gór Polski, czyli 28 najwyższych szczytów z każdego pasma górskiego w Polsce, zrobiłem samotnie w ciągu 89 godzin i 56 minut, przebiegając po górach ponad 211 km i przemierzając autem ponad 1700 km. Całość tego wyzwania miała charakter charytatywny i nazywała się „Korona Gór Polski w 4 dni – dla Lenki” gdzie dzięki wspaniałym ludziom, udało się zebrać 6190 zł na Lenkę Mazur chorą na SMA.
Sierpień zakończył się z przytupem i miało być już spokojnie, lecz nic z tego, powstał plan, że z Łukaszem Kulickim pobijemy nasz czas na GSW i zrobimy kolejna akcję dla Lenki, i tak narodziło się „Zatrzymajmy SMA, Poruszmy Serca” gdzie chcieliśmy złamać 40 h na dystansie 237 km.
Jest końcówka września a ja i Łukasz Kulicki, supportowaniu przez Jakuba Zarembę stoimy przed Wysoką Bramą w Olsztynie i gotujemy się do startu, żeby po niecałych 40 h zameldować się w miejscowości Kępki na rzece Nogat, gdzie kończy się Czerwony Szlak Kopernikowski w granicach naszego województwa, czyli GSW (Główny Szlak Warmiński). Niestety tak wspaniały plan, jak złamanie 40 h sie nie powiódł, gdyż GSW zjada powoli i na 237 km dzieje się wiele dziwnych rzeczy. Ostatecznie docieramy na metę z czasem 45 godzin i 56 minut, ale nie to jest kluczowe, gdyż najważniejsze było to, ile pieniążków dobre serca, zbiorą na zbiórce dla Lenki. Po odpaleniu serwisu ze zbiórką, było wiadomo, że odnieśliśmy sukces, gdyż udało się zebrać 9 589,86 zł.
Przyszedł październik, a z nim zaplanowany na jego koniec II Jesienny Ultramaraton Warmiński WARNELAND ŁAŃSK – Gmina Stawiguda, którego jestem organizatorem. Był to nerwowy okres, ponieważ wszystkie imprezy w koło były odwoływane przez pandemię i takie tez widmo wisiało nad moją, jednak udało się wszystko przeprowadzić tak, że impreza się odbyła w reżimie sanitarnym i ludzie mogli w końcu poczuć przyjemność rywalizacji na naszej Warmii.
Tradycyjnie tydzień później, sam przebiegłem trasę swojego biegu, która wypompowała mnie strasznie, jak sie później okazało, wszystko za sprawą COVID-19… i tak znalazłem się na dziesięciodniowej izolacji wraz z całą rodziną. Straciłem węch i smak, bolała mnie głowa i strasznie spadła wydolność… wejście po schodach to był ostry wysiłek, po którym miałem mroczki i dyszałem jak parowóz.
Po przebytej chorobie musiałem wrócić do sprawności, gdyż na 19 grudnia, planowany miałem start w zawodach Winter Trail Małopolska na 140 km, które przez restrykcje związane z pandemią zostały odwołane. Powrót do sprawności zajął trochę czasu. Na początku blokowało mi oddech i nie mogłem do końca zaciągnąć powietrza, ale z treningu na trening było coraz lepiej i tak po mocniejszym grudniu, zamiast na zawody, udałem się z Łukaszem Kulickim na mini obóz w Karkonosze gdzie mieliśmy pobiegać trochę po górach rekompensując sobie odwołany WTM 140 a w zamian za niego zrobić trasę Zimowego Ultramaratonu Karkonoskiego.
Tak to bywa, że jak się za coś z Łukaszem bierzemy to jest raczej grubo… tak było też tym razem i w trzy dni zrobiliśmy sobie ok 120 km, przebiegając całe Karkonosze i odwiedzając trzy razy Śnieżkę. Zwieńczeniem wyjazdu było morsowanie w Wodospadzie Podgórnej i tak też narodziło się we mnie umiłowanie do zimnych kąpieli, które realizuje dzień w dzień od 24 grudnia.
Ostatnie miesiące to też solidna praca nad własnym ciałem i dzięki zbilansowanym posiłkom i dobranemu treningowi siłowemu w połączeniu z bieganiem przechodzę wspaniałą metamorfozę.
Do tego wszystkiego zacząłem biegać co jakiś czas w samych szortach, dodatkowo adaptując swoje ciało do zimna, co daje wspaniałe efekty.
Jak widzicie, mimo wielu przeszkód jakie w tym roku postawiła przed nami pandemia COVID-19, udało mi się uczynić 2020 rokiem mojego życia… sportowego życia.