Jak tankować endorfiny, to na „ORLEN Warsaw Marathon”. To dopiero druga edycja tej imprezy a już przyciąga tak ogromną liczbę uczestników, jakiej nie powstydziłby się niejeden dojrzalszy maraton w naszym kraju. Dla mnie OWM był drugim przystankiem w zbiórce: „Przebiegnę WSZYSTKO – na rzecz Autyzmu” jaką organizuję pod szyldem biegiemnapomoc.pl na rzecz Fundacji SYNAPSIS, zajmującą się właśnie Autyzmem.
Dzięki sponsorowi, OWM może spokojnie stać się największą imprezą biegową zorganizowaną z takim rozmachem. Pisząc rozmach, mam na myśli dosłownie każdy aspekt i detal występujący w takich imprezach. Począwszy od Biura Zawodów, Expo poprzez Pasta Party po sam dzień biegu, jego oprawę na trasie, mecie i miasteczku biegaczy. Jednym słowem Piknik Biegowy.
Jak to wyglądało od strony biegacza? Odbiór pakietów, bezproblemowy, mnóstwo stoisk z numerkami. Sam pakiet maratoński też bardzo przyzwoity i „na bogato”: koszulka techniczna, czapka z daszkiem i plecak. Pasta party, nic dodać, nic ująć, jak dla mnie bardzo dobre spaghetti a do tego woda i izotonik, więc i tu 5+.
Dzień startu, przyniósł małe zgrzyty za sprawą stref startowych, które były pilnowane przez ochroniarzy, strzegących porządku niczym skarbca banku narodowego. Zabrakło trochę empatii i dobrej woli…przecież dla wielu osób był to debiut i dodatkowy stres nie był im potrzebny. Taki bieg, dla większości to przede wszystkim radość i zabawa, więc nie było potrzeby na siłę pilnować stref, tym bardziej że po starcie honorowym i tak wszyscy się wymieszali i byli tam gdzie chcieli.
Trasa biegu, według mnie była szybka, na pewno szybsza niż zeszłoroczna. Dużo punktów odżywczych i nawadniania. W dalszym ciągu mało toalet na trasie, o ile panom to nie przeszkadza, to dla pań stanowi duży problem. Pogoda bardzo fajna, słońce ale ukrywające się za chmurkami, przyjemna temperatura, pozwalająca biec na krótki rękaw. Warunki atmosferyczne mogły być niesprzyjające dla osób biegnących na czas powyżej 4:30 godz., bo po tym czasie trochę pokropiło i zawiało.
Fajnie rozwiązana strefa medalowa, która była oddalona od mety o ok. 100 m, dzięki czemu meta nie kitowała się „sztywnymi” uczestnikami. Posiłek regeneracyjny, to lepsza wersja tego co było w Dębnie, mianowicie KIEŁBASA, która tym razem była fajnie podpieczona i jakościowo bardzo chuda, ale jak dla mnie i sądzę, że dla większości kiełbasa to nie posiłek regeneracyjny…jakiś makaron, ryż, ziemniaki to co innego. Grunt, że było smacznie.
Obszerniejszy opis tego biegu pojawi się później w zakładce „Memories”. No i oczywiście nie mogę zapomnieć o wyniku, który na mecie wyniósł 04:06:45. Wiem, wiem, słabiej niż ostatnio, ale miałem misję z której się chyba całkiem dobrze wywiązałem. Jaka to misja? Misja „zająca” dla mojego brata Piotra, który debiutował w maratonie, maratonie na który rok wcześniej mnie przywiózł i pełnił rolę kibica oraz fotografa, który z bieganiem nie miał za wiele wspólnego.
Ja biegam – Wy możecie pomóc