Bieg w poszukiwaniu Smoka? Brzmi jak początek bajki, ale to nie bajka, to tylko Cracovia Maraton, który był trzecią imprezą zbiórki: „Przebiegnę WSZYSTKO – na rzecz Autyzmu”. Zdawać by się mogło, że będzie bajecznie, przecież to Kraków – jednak nie. Przysłowiowy gwóźdź do trumny przybiła pogoda. Za sprawą obfitych opadów deszczu i podtopień trasa została 3-krotnie zmieniana i ostatecznie zamiast jednej pętli i pięknych widoków, wyszły dwie pętle i widoków brak.
Sam bieg odbywał się w bardzo zmiennej pogodzie, najpierw było chłodno, później gorąco i parnie, następnie spadł ulewny deszcz, ostatecznie przyciągając za sobą mocne słońce. Trasa całkiem wymagająca, o czym może świadczyć wynik pierwszego zawodnika na mecie, który nie zszedł poniżej 2 godzin i 10 minut.
Organizacyjnie, jedna rzecz mnie zaskoczyła i zasmuciła, mianowicie chodzi o brak ciepłego posiłku regeneracyjnego. Za metą była woda, były banany, były izotoniki i pakiet regeneracyjny (batony, krakersy, żelki) ale tak oczekiwanego ciepłego posiłku brakło, a większość maratończyków bardzo liczy na ten rodzaj „nagrody” tuż po biegu. Pochwalić można kibiców zgromadzonych na rynku głównym starego miasta, tuż przed metą – dawali czadu, jak tylko mogli.
Biegaliśmy i biegaliśmy, ale Smoka Wawelskiego nie widzieliśmy, może zanurkował w rzece, która sporo się podniosła zalewając Bulwary Wiślane i pozbawiając nas radości podziwiania pięknych miejsc podczas biegu.
Finalnie moja pogoń za Smokiem, doprowadziła mnie do mety w czasie 03:27:53, i spowodowała dawno już nieodczuwalne bóle nóg, ale jak to mówią: „Maraton musi boleć” i tym bolesnym ale jakże radosnym akcentem zakończę mój krótki wywód na temat Cracovia Maraton, a na obszerniejszą relację zapraszam później do zakładki „Memories”.
Smok się odnalazł, zamknięty w medalu