Wszystko zaczęło się dwa lata temu na 660-lecie Olsztyna, właśnie wtedy klub AKM Olimp Olsztyn zorganizował sztafetę wokół jeziora Długiego, w której do wybiegania było 660 km. Tak się złożyło, że finał imprezy przypadał w dniu moich urodzin, więc o północy postanowiłem się stawić na starcie i zrobić wraz z uczestnikami 29 km. Rok później zorganizowałem „Urodzinową 30-stkę”, gdzie dla 30 zapisanych osób miałem pakiety startowe wraz z numerem. To właśnie po tej imprezie stwierdziłem, że za rok muszę zrobić coś większego, aniżeli 31 km. Przez ten cały rok nabiegałem trochę ultra i dotarło do mnie, że moje urodziny też będę obchodził ultra – przecież jak urodziny, to musi się kręcić w głowie. Szybko przypomniałem sobie sztafetę AKM –u i plan był gotowy, jedynie miejsce startu się zmieniło. Sztafeta startowała z tzw. kładki Żubra, należącej do miasta i tu cały problem, gdyż formalności jest tyle, jak przy masowej imprezie, a to tylko urodziny. Na szczęście przy jeziorze Długim są prywatne grunty, a jeden z nich oferuje ciekawe miejsce zabaw dla dzieci i przystanek na coś do zjedzenia i wypicia. Jest to Leśna Fun&Grill, gdzie organizowany był Burpess Run by Speed Cross Race. Właściciel  terenu okazał się, niesłychanie sympatycznym i pomocnym człowiekiem. Udostępniając mi całodobowo teren, toaletę przenośną oraz energię elektryczną, zaoszczędził czasu jak również zmartwień z załatwianiem wszelkich pozwoleń i sprzętu.

DSC06948

Zachwalając jednych nie mogę pominąć drugich, dzięki którym mieliśmy dach nad głową. Przed kapryśną pogodą chronił mnie, ale przede wszystkim wolontariuszy i innych biegaczy, namiot od Fundacji Never Ever Give Up, kótry stał się prawdziwym centrum logistycznym biegu, a w nocy był niczym latarnia morska, wyznaczając drogę do „portu”.

DSC06949

Słowem wstępu, dotarliśmy do samego biegu. Birthday 24h UltraRun to 24 godzinny bieg wokół jeziora Długiego w Olsztynie po małej pętli (przez mostek) o długości 2400 m. Ustalając datę biegu, przeoczyłem jedną małą rzecz, jaką był zmiana czasu z letniego na zimowy i tak z biegu 24 –godzinnego zrobił się bieg 25 – godzinny. Teoretycznie mogłem sobie odpuścić, ale jak cos się zaczyna o 18:00 to kończyć, też się musi o 18:00.

birthday

Plan był taki, że ja biegam całe 25 godzin, a inni dołączają się kiedy chcą i na ile chcą. Bieg zaczęliśmy 16 osobową grupą, która co parę okrążeń się zmniejszała. Mniej więcej co godzinę pojawiał się ktoś nowy, a ktoś się żegnał. Strategia była taka, że robimy 3 pętle i zbiegamy na chwilę do namiotu, w celu uzupełnienia płynów i energii. Przez cały czas, w namiocie pełnili dyżur „wolontariusze”, czyli moi biegowi znajomi, na których mogę zawsze liczyć – wiem to na pewno.

DSC06915

System 3 kółek utrzymywany był do 30 km, później zeszliśmy na system 2 kółek i przeplatania biegu, szybkim marszem. Od samego początku miałem w miarę stałą obsadę, która w zależności od założeń się zmniejszała. Byli to debiutanci na różnych dystansach. Jako pierwszy stały partner odłączył się Leszek, po zrobieniu debiutu maratońskiego, następny był Piotr, który zrobił debiut na 100 km, no i jako ostatni, chwilę przed końcem imprezy odłączył się Wiesław, robiąc debiut na 150 km. Trzeba wspomnieć, że Wiesław zakładał zrobić 100 km, ewentualnie jak da radę to 120 km, natomiast szczytem jego marzeń było 150 km, na co się raczej nie nastawiał – jak widać, jak się chce to można wszystko.

Śmiało mogę stwierdzić, że zrobiłem to  z Wiesławem, przy ogromnej pomocy Piotra, Leszka i wielu, wielu innych biegaczy, którzy zmieniali się przez cały czas i dzięki, którym mało było momentów, że byliśmy na trasie sami. Niestraszne były poranne godzinny i kapryśna momentami pogoda – jak jest robota do zrobienia, to biegacze ją po prostu robią.

DSC06989

Co do samego biegu, to odczuwalne było to, że biegamy po polbruku. Nogi na takim podłożu, szybko się odzywają, dlatego nie obyło się bez wsparcia farmakologicznego. Jeżeli chodzi o kryzys, to nie było jednego wielkiego, raczej było wiele małych, na szczęście nie byłem sam i dzięki temu szybko znikały. Czymś co podtrzymywało mnie na duchu, była baza, czyli namiot, gdzie zawsze ktoś był, ciągle była gorąca herbata z miodem , cytryna i solą himalajską, woda, izotoniki, cola, kanapki, banany, żelki, ciasto, pomarańcze. Namiot wykarmił mnie i wszystkich, którzy się w nim pokazali i mimo wszystko zostało wiele prowiantu.

DSC06932

Pisząc ten tekst, wracają ciągle nowe wspomnienia i zbiera się tego tyle, że mogłaby powstać mała powieść, lecz nikt by tego nie czytał, dlatego skracam jak mogę, abyście bez znużenia dotarli do końca i mniej więcej poczuli jak było. Jak to podczas takich długich biegów bywa, zdarzają się śmieszne historie. W moim przypadku podsycone przez uczestników. Biegnąc widziałem nad ranem człowieka, który okazał się słupem elektrycznym ze skrzynką, był też lis polujący na kota, zimowe drzewo – oświetlający je księżyc dawał wrażenie jakby było całe pokryte śniegiem – tak czy inaczej, większość tych sprawa została okrzyknięta moimi halunami , niech i tak będzie, ale Wiesław też to widział, poważnie – a może mi tylko przytakiwał, dobry z niego kolega.

Małymi krokami zbliżam się do mety, Wiesław po zrobieniu 150 km postanawia zakończyć bieg, gdyż odczuwa bóle, które mogą grozić kontuzją – przecież to zabawa, a nie zawody – dał z siebie wszystko i zrealizował swoje marzenie, które jeszcze przed startem było jego sufitem, a teraz stało się podłogą. Pod koniec biegu zaczęło się zbierać sporo ludzi, poprosiłem ich aby dali mi pobiec jedno kółko samemu, musiałem sobie poukładać w głowie, że Wiesława nie ma a cała impreza zaraz się zakończy. Jednocześnie chciałem zobaczyć jak moje nogi podają po 150 km i spróbowałem trochę podkręcić tempo. Wyszło całkiem dobrze, bo prawie całe kółko zrobiłem w tempie 4:20 min/km. Po tym szybkim kółku znów uzbierała się spora grupa towarzysząca mi do końca – no prawie do końca, bo na ostatniej pętli chciałem zostać sam, znów musiałem w ciszy poukładać sobie w głowie, że to już koniec i zrobiłem to co sobie założyłem.

Na mecie powitał mnie tłum ludzi, dostałem medal, puchar, wspaniały tort z logo biegu i najwspanialsze urodzinowe „sto lat” jakie do tej pory słyszałem. Nie miałem pojęcia, że to wszystko będzie na mnie czekać na mecie, ale tradycyjnie zadziałała moja żona Ania i postarała się o niespodziankę.

DSC07002

Podsumowując, przebiegłem 167 km w ciągu 25 godzin. W biegu brało udział ponad 30 osób. No i rzecz najbardziej istotna, którą zostawiłem jako wisienkę na torcie.  Wszystkie swoje biegi, dedykuje osobom z Autyzmem, zbierając przy ich okazji pieniądze na fundację Synapsis. Tym razem postanowiłem, że będzie można wnieść dobrowolna wpłatę za uczestnictwo w biegu i odsyłałem bezpośrednio na panel donacyjny na stronie biegiemnapomoc.pl. Otrzymałem informację, że dzięki tej imprezie zebrało się 470 zł na Badabada Program Wczesnego Wykrywania Autyzmu. To konsultacje dla kolejnych pięciu dzieci zagrożonych Autyzmem.

Kończąc miłe wspomnienia, chciałbym podziękować Wszystkim osobom zaangażowanym w współorganizację biegu, firmie Leśna Fun&Grill, Fundacji Never Ever Give Up, „wolontariuszom” strzeżącym namiotu i oczywiście biegaczom uczestniczącym w tym przedsięwzięciu. Jednocześnie gratuluję debiutów: Maraton – Leszek, 100 km – Piotrek i 150 km – Wiesław, pokazaliście innym, że chcieć, to móc. Dodatkowo dziękuję Wiesławowi za to, że był tak długo ze mną, choć mógł sobie odpuścić, przecież zakładał tylko/aż 100 km.  Jeżeli kogoś lub coś pominąłem, to przepraszam i jedocześnie dziękuję za wszystko.

To, co wczoraj było szczytem Twoich marzeń, dziś jest rzeczywistością.

Nie przestawaj marzyć!